Killu jak czytam takie coś to nie wiem czy się śmiać czy płakać.
Ja mając przejechane 1/10 tego co Ty na moto mogę powiedzieć, że "tak sobie" ogarniam i daleko mi do takich jak Ty, a już na bank nigdy nie będę wirtuozem jazdy na motocyklu.
Także w Twoim przypadku umniejszanie swoich umiejętności jest nieco dziwne, choć każdy ma prawo do swojej oceny
Co do tematu to każdy potrzebuje inną ilość godzin, to nie ulega wątpliwości, ale jakieś normy muszą być określone, innego wyjścia nie ma. Inaczej szkoły w nieskończoność by przeciągały szkolenie, żeby zdoić klienta. Oczywiście w parę godzin nie da się kogoś "nauczyć" jeździć, ale można go dobrze przygotować do samodzielnego, bezpiecznego poruszania się pojazdem silnikowym i stopniowego nabierania doświadczenia.
Natomiast system jest zły i chyba nie ma co do tego wątpliwości. Jest dokładnie tak jak Phanatic pisze.
Uczenie ludzi jazdy na moto z prędkością 30-50km/h gdzie potem wsiadasz na byle moto i masz 100 na pierwszym biegu?
Zarówno w przypadku moto jak i auta uczy się tylko zdania egzaminu. Może egzamin powinien być bardziej zagadką? Nie wiem.
Ja Korneli kupiłem "lepszy" kurs. Prawie taka sama cena, może z 200-300 zl drożej, ale najpierw 20 godzin na "torze". Nauka podstaw, ruszanie, hamowanie, zakręty, płyta poślizgowa, zmiana biegów... Potem dopiero, mając już jakieś minimalne umiejętności, przystępuje się do normalnego kursu i masz 30 godzin na naukę.
Ale u nas wszystko rozbija się o to samo, o kasę. Kupa ludzi bierze najtańszy kurs bo liczy się tylko zdanie prawka, reszta przyjdzie sama. Owszem, w wielu przypadkach to się nawet jakoś sprawdza. Rozumiem też kwestie finansowe, zwłaszcza w przypadku młodych.
No i teraz mamy konflikt, potrzebne jest więcej godzin czyli znowu większa kasa, czyli zraz będzie, że po prostu chce się wydoić obywatela.
Ale w sumie gdzie jest powiedziane, że każdy musi mieć prawko?
Ja mam kolegę, cholernie łebski gość, elektronik/programista. Podchodził do prawka chyba 7 razy. Nie potrafił ogarnąć jazdy i po prostu sobie odpuścił. Zrozumiał, że w jego przypadku to nie ma sensu.
Mam też kumpele, miała problem ze daniem. Co zrobił tatuś? Załatwił.
Problem polega na tym, że takich "co załatwiają" jest więcej.
A jaki to dobry kierowca?
Dobry kierowca to taki, który zna przepisy i się do nich stosuje. Kierowca, który ma świadomość swoich umiejętności oraz braków. Skupia się na jeździe. Taki, który na drodze publicznej nie stwarza zagrożenia dla siebie i innych. Taki, który nie utrudnia poruszania się innym.
A na koniec zastanawiam się na cholerę my się produkujemy. Nie mamy na to wpływu. Z pewnością też nie ma co liczyć na jakieś rewolucje systemowe. Ja tam uważam, że należy, zamiast wielu bzdur uczonych w szkołach, wprowadzić przedmiot o szeroko rozumianym ruchu drogowym (włącznie z pierwszą pomocą), gdzie dzieci od najmłodszych lat uczyłyby się przepisów i kultury na drodze bo każdy z nas zawsze będzie uczestnikiem ruchu czy to pieszo czy na rowerze, czy innym pojazdem. A już nawet bez generalizowanie wśród każdej z grup jest wiele czarnych owiec, czy wręcz całe stada
[edit]
Dodam, że zgadzam się również z tym, że nie ilość przejechanych km sama w sobie się liczy.
To jest wiele czynników, włącznie z predyspozycjami.
Ja przejechałem autem ponad milion i jestem cholernie przeciętny. Ja nie jeżdżę, ja przemieszam się z punktu A do B.
Nie mam w ogóle porównania do ludzi ze znacznie mniejszym stażem, którzy po prostu czują jazdę.
To samo jest z wypadkami. Odnoszę wrażenie, że długi okres bez wypadku wielu ludziom daje złudne przekonanie o ich fantastycznych umiejętnościach. Dopiero jakieś "zdarzenie" powoduje, że zaczynają widzieć wszystko inaczej i zaczynają rozumieć jak niewiele potrzeba żeby coś się stało.